Historia pewnej interwencji


miejsce akcji:
festyn w jednej z niewielkich śląskich miejscowości.

Parę lat temu w małej miejscowości odbywał się festyn o nazwie "Zakończenia lata". Było to niebezpieczne miasto, nocami przeciętny dziadek bał się wyjść na piwo, żeby go za zakrętem nie skopali.
Rozkaz zabezpieczenia imprezy dostało dwóch policjantów (w pieszym patrolu, bo akurat jeden radiowóz był niesprawny, a drugi na przeglądzie). Kiedy już towarzystwo na festynie porządnie sobie wypiło, doszło do bójki w której wzięło udział 4 -5 mężczyzn.
Kiedyś w Warszawie miało miejsce zdarzenie, kiedy to policjanci obserwujący jak dziecięciu taksówkarzy okłada jakiegoś klienta nie wkroczyli do akcji, tylko czekali na posiłki. Nasi policjanci zadziałali natychmiast - po zgłoszeniu dyżurnemu interwencji i prośby o posiłki pobiegli na miejsce bójki.
Kiedy biegli - jeden z nich został zaczepiony i kopnięty przez miejscowego, jak się później okazało, szalikowca. Dlaczego nie kopnąć sobie bezkarnie gliniarza kiedy jest okazja? W końcu jemu podobnym dali się obaj przez kilka lat we znaki. Kilku z nich poszło nawet siedzieć.
Niestety próba ustalenia kto zabawia się kopaniem policjantów nie zakończyła się zatrzymaniem sprawcy, a funkcjonariusz skończył z podbitym okiem i guzem na skroni. Jednak twardziel nie padł na miejscu jak przystało na honorowego glinę, tylko użył do obrony pałki służbowej typu tonfa zadając uderzenie w mięsień przedramienia. A raczej miał taki zamiar, bo napastnik zastosował jakiś blok, unik, i tonfa ześliznęła mu się po ręce nie czyniąc najmniejszej szkody.
Dalej walczyć z nim i jego trzema kolegami, nie używając przecież w tłumie broni palnej, to już była przesada. Jednak poturbowani policjanci wytrzymali dzielnie do czasu przyjazdu posiłków Nieetatowego Pododdziału Prewencji z sąsiedniej jednostki. Później zaczęły się zatrzymania wskazanych przez miejscowych policjantów osób, czyli sprawców bójki. Jeden z miejscowych policjantów został po tym zdarzeniu opisany w gazecie, jak to znęcał się podczas zatrzymywania nad biednym zatrzymanym Bogu ducha winnym człowiekiem, kopał go, bił pięściami, złamał mu rękę kiedy ten był na ziemi w kajdankach. Na szczęście kamera z monitoringu nagrała fakt zatrzymania i odprowadzenie zatrzymanego do radiowozu, więc prokurator, chcąc nie chcąc, musiał umorzyć śledztwo.
Drugi z policjantów z innymi poszukiwał w terenie wspomnianego szalikowca. Oczywiście juz bez skutku. Policjant otrzymał zaświadczenie lekarskie od przybyłego na miejsce lekarza pogotowia stwierdzające zaczerwienienie oka i guz na skroni. Funkcjonariusze sporządzili dokumentację z zajścia i przekonani o dobrze spełnionym obowiązku poszli do domu. Nazajutrz zestali jeszcze przesłuchani i sprawa ucichła.
I tu się w zasadzie zaczyna cała historia.